100 letnia rocznica wybuchu Powstań Śląskich.

Data dodania: 2019-08-16

Ocalić od zapomnienia.   Ze wspomnień powstańca śląskiego Augustyna Poloczka.

                             

 Ocalić od zapomnienia.   Ze wspomnień powstańca śląskiego Augustyna Poloczka.
                                           ------------------------------------------------------------------------------------
   
„Chłopcy w tym wielkim powstaniu  
W dziewiętnastym roczku
Szli za Tobą  jak za Wielką Panią
 Na calutkim Śląsku....
 
   Przeżyłem już wiele lat, myślę że dużo więcej niż z tego co mi dano, nim zrozumiałem, że jednym z nielicznych pewników w życiu człowieka jest spóźniony żal. Wcześniej , czy  później żałuje się wszystkiego na przekór naszej naiwnej i nieczułej nadziei, że tym razem  ten zimny, okropny żal będzie naszemu sercu oszczędzony. Żal po dawno już nie żyjącej bliskiej mnie i mojej rodzinie osobie. Żal,  który bezlitośnie potęguje się w miarę upływającego czasu zacierającego nielitościwie ślady jego tutejszego życia, pracy i działalności.
  Na zawsze utkwił mi w pamięci ten  wieczór, kiedy jeszcze przed zachodem słońca, zmęczeni po całodziennej pracy w naszym lesie, skąd przywieźliśmy   zapas drewna na zimę, odpoczywaliśmy przed domem i pamiętam, że wtedy po raz pierwszy odezwałem się do niego, - tato.  Był bardzo zmęczony. Przekroczył wiekiem 70 lat życia, a przeżyte trudne lata dziecięce,   udział w powstaniach, a potem przeżyte lata wojny i po wojenna długoletnia praca zawodowa  odbiły się na jego zdrowiu. Zbyt długo się nie znaliśmy, ale to wystarczyło , żeby został w mojej pamięci  takim trochę naiwnym, zawsze skorym wszystkim do pomocy, wzorem śląskiej poczciwości. Tato zapytałem, mam trochę piwa – napijecie się?  Przyglądał mi się przez chwilę. Domyślałem się, że spodobało mu się to, że wreszcie przemogłem się i odezwałem się do niego , nie jak do teścia, ale jak do ojca  mojej żony.   Wyciągnął z swojej starej westy ulubioną fajeczkę, zakopcił i popił trochę piwa. Tak przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu na pniach rozładowanego drewna w migocących promieniach zachodzącego czerwonego słońca, przedzierającego się przez sąsiadujący z naszym domem niewielki lasek Piękny wieczór, próbowałem zagadać. Nigdy wiele nie mówił na temat swoich przeżyć z  młodości. W ten jakiś taki szczególny wieczór odważyłem się jakoś zachęcić go do rozmowy.  Zapytałem o jego rodzinne strony, bogate w stare i rozległe lasy. Tak rozpoczęła się nasz długa rozmowa. Zawsze niechętnie wspominał o czasach swojego dzieciństwa, a szczególnie, o czasach jego czynnego udziału w powstaniach śląskich.
  Augustyn Poloczek był Ślązakiem ze zwykłej katolickiej wielodzietnej,  chłopskiej rodziny śląskiej spod Tarnowskich Gór. Urodził się  27 mają 1902r. w Nowej Wsi Tworoskiej. Niemiecką szkołę podstawową ukończył w Tworogu, gdzie po raz pierwszy spotkał się z pogardą i szykanami pruskich władz szkolnych, które  przemocą, - nieraz fizyczną usiłowały  przemienić małego „Polaczka” w powolnego władzy pruskiej obywatela drugiej kategorii.  W rozpoczętej rozmowie z wielkim szacunkiem mówił o swojej matce, od której jeszcze w  dzieciństwie, wiele dowiedział się o historii  ich rodzinnej krainy śląskiej. Moja  mama Julia Szyndzielorz  pochodziła z bardzo patriotycznej rodziny śląskiej. Zawsze nam powtarzała, że  bliżej nam do polskiej Częstochowy i Krakowa, jak do pruskiego Berlina.  Od mamy nauczyłem się pisać i czytać po polsku pierwsze modlitwy i pierwsze opowieści z szanowanej u nas , oprócz Biblii  książki, „Żywoty Świętych''.  Więcej z języka polskiego i historii nauczyłem się na lekcjach religii w tworowskiej parafii, gdzie  uczniami była w większości  śląska młodzież z pobliskich wiosek, która oprócz nauki religii zawsze była ciekawa poznania historii swojej rodzinnej ziemi. Nauka religii  zarządzeniem władz pruskich miała odbywać się w języku niemieckim, jednak z chwilą wybuchu    I Wojny światowej władze pruskie nieco  przez palce patrzyły na sposób nauczania religii, pragnąc zjednać sobie miejscową ludność do jej uczestnictwa w ich wojnie zaborczej. Właśnie tam katolickie dzieci i młodzież śląska poznawała, niejednokrotnie po raz pierwszy, prawdziwą historię swojej małej ojczyzny i o jej przynależności do narodu polskiego. Tam odzyskiwaliśmy swoją godność narodową poznając swój związek z 1000  letnią historią  państwa Piastów i Jagiellonów, którym książęta pruscy oddawali wraz z daninami, hołdy i pokłony.  Państwa Królów Kazimierza Wielkiego, Batorego i Sobieskiego, których panowanie miało duży wpływ  na losy ówczesnej Europy. Po ukończeniu niemieckiej szkoły podstawowej , jeszcze prawie jako dziecko pomagałem swojemu ojcu Wojciechowi w jego dorabianiu na nasze utrzymanie pracą ciesielską przy budowie dachów domów w okolicach Tarnowskich  Gór. Nasza liczna  rodzina po prostu często głodowała. Jej przeżycie zależało od urodzaju z niewielkiego gospodarstwa rolnego i prób dorabiania u niemieckich gospodarzy. Trwało duże bezrobocie. Praca była dla Niemców. Pracy dla Polaków było mało. Już wtedy dochodziło do bójek i incydentów z Niemcami, szczególnie wśród młodzieży, które z czasem nasiliły się z powodu bardzo agresywnych działań bojówek niemieckiego selbschutzu (tzw.  samoobrony). Bojówki te już pod koniec wojny, zaś szczególnie po przegranej przez Niemców wojnie,  napadały bezkarnie na polskie sklepy, piekarnie i uderzały w polską ludność cywilną rabując jej mienie i dobytek. Panował głód i często dochodziło do strajków w kopalniach i hutach.  Do stłumienia niepodległościowych demonstracji i strajków, które objęły swym zasięgiem prawie cały Śląsk, władze niemieckie często wzywały policję i wojsko.
 Ginęło i zostało rannych wielu bezbronnych robotników śląskich i działaczy niepodległościowych.  Nieco zażenowany jego wspomnieniami, nie zadawałem mu pytań, czego dzisiaj żałuję. Mogłem wtedy o wiele więcej się dowiedzieć o rzeczach,  o których już dziś nikt nie pamięta. Bałem się jednak, że zamilknie i do drugiej takiej rozmowy już nie dojdzie, a przecież tak ciekawie i z wielką emocją o czasach  swojej młodości opowiadał.                                                                                                                 
 Ponownie nabił fajkę, przyjrzał mi się, jakoby pytając, czy mnie to jeszcze interesuje  i po  kilku pykach z fajki ciągnął dalej  swoja wyjątkową, a bardzo dla mnie ciekawą opowieść.
 Wiesz jak miałem 16 lat,  w tajemnicy przed ojcem zapisałem się wraz z kilkoma kolegami do takiej polskiej organizacji sportowej „Sokół”, gdzie oprócz ćwiczeń sportowych ćwiczyliśmy musztrę wojskową, ucząc się fechtunku i strzelania z  drewnianych karabinów.                              
 Już wtedy marzyliśmy, o rozprawieniu się z powszechnie znienawidzonymi prusokami.
  Po krwawych wydarzeniach w kopalni w Mysłowicach, które miały miejsce 15  sierpnia 1919r., gdzie do demonstrujących górników i ich rodzin czekających od wielu godzin  na należną im zaległą  wypłatę, wezwane  przez niemiecką dyrekcję kopalni  wojska Grenschutzu,  otworzyły ogień,  zabijając i raniąc wielu górników, a także zabijając i raniąc ich żony i dzieci.
 Na całym Śląsku zawrzało z oburzenia na  ten bestialski czyn władz niemieckich bezczelnie ignorujący prawo do pracy i życia ludności śląskiej.   Wtedy to razem z kolegami z „Sokoła”  powodowani potrzebą obrony naszych bliskich, zapisaliśmy się do POW w Tarnowskich Górach, czyli zostaliśmy formalnie powstańcami. Miałem  niedawno ukończone 17 lat. Jeszcze we wrześniu 1919r. już po przegranym  słabo przygotowanym  I Powstaniu Śl. złożyliśmy w  w tajnej siedzibie POW-u  Przysięgę Powstaniu Śląskiemu i jego idei złączenia Śląska z Macierzą. W I Powstaniu nie uczestniczyłem. Pracowałem dorywczo, gdzie tylko można było, żeby  pomóc rodzinie.                                    
W  II Powstaniu Mój udział ograniczał się do patrolowania ulic i nie pozwalanie na panoszenie się i straszenie ludności polskiej przez działające bezkarnie bojówki Selbschutzu i Orgeschu. Na patrolach nie byliśmy oficjalnie uzbrojeni, ale niemieckie bojówki miały przed nami respekt, gdyż zdawały sobie sprawę z tego, że za nami stoi prawie cała śląska ludność. Podskakiwali w miastach, gdzie mieli poparcie u Włochów i u swojej policji. Nasz 5 osobowy patrol omijali z daleka. Był on znany w okolicy z powodu obecności w nim ponad 2 metrowego siłacza - Karola D. zwanego  przez Niemców Berem (niedżwiedziem), znanym z tego, że nie jedną nazbyt  aktywną bojówkę selbschutzu, po spotkaniu  z nami odwożono do szpitala. Mieliśmy też utajniony rozkaz gromadzenia broni,  którą różnego kalibru wraz z amunicją i granatami szmuglowaliśmy od sprzedajnych Włochów i sprzyjającym nam Francuzów.                   
     Po przegranym przez Polskę, a sfałszowanym przez Niemców Plebiscycie z dnia 20marca 1921r.
mającym zdecydować, o przyłączeniu Śląska do Polski, na terenie całego obszaru Śląska doszło do wielkich masowych wystąpień i manifestacji, domagających się od władz Ententy oddania Śląska Polsce. Władze Ententy były niejednomyślne w sprawie przyznania Śląska  Niemcom.
   Do stłumienia rozruchów i manifestacji, władze niemieckie  stworzyły tajną organizację wojskową tzw. „Oberschlesicher Selbschutz” liczący 35 000 dobrze uzbrojonego wojska,  dowodzonego przez gen Hofera, które przebrane w cywilne ubrania przejęły w sposób zorganizowany role Slbschutzu. Przemoc niemiecka w stosunku do ludności śląskiej  wciąż się nasilała. Ówczesne władze RP zajęte obroną granic wschodnich, dopiero co utworzonego państwa polskiego, oprócz not dyplomatycznych skierowanych do władz Ententy, prawie nic w sprawie polskiego Ślaska nie zrobiły. Nie miały też żadnych planów, jak zaistniały problem polskiego narodu śląskiego rozwiązać, wciąż licząc na  niechętnych sprawie polskiego Śląska  Włochów i obojętnych do tej sprawy Anglików i Amerykanów.      
  Jedynie  wojska Francuskie z gen. Le Rond na czele, były przyjaźnie nastawione do Ślązaków i do ich słusznej walki o swoją niepodległość. Nie kryli oni do Niemców swej niechęci i nienawiści.
  Pod koniec kwietnia 1921r. dostałem rozkaz do stawienia się w swoim  oddziale powstańczym w Grupie tzw. Wschód podlegającej Michałowi Grażyńskiemu. Moim bezpośrednim dowódcą batalionu był, jak się później okazało, kuzyn mojej mamy ppor. Fryderyk Szyndzielorz.
 Drugiego mają na całym Śląsku został ogłoszony przez POW,  Strajk Generalny. Stanęły wszystkie kopalnie, huty i większe przedsiębiorstwa. W nocy z 2 na 3 maja1921r. wybuchło dobrze przygotowane III Powstanie Śląskie z Wojciechem Korfantym jako jego Dyktatorem.
 Wojska powstańcze liczyły w pierwszej fazie powstania ponad 40 000 raczej  słabo uzbrojonych i nie umundurowanych powstańców, z  których jednak duża część zdobyła swoje doświadczenie wojskowe,  przymusowo służąc w armiach zaborczych głównie Prus i Austrii, a także dobrowolnie w „błękitnej” armii polskiej gen. Hallera walczącej z Niemcami na froncie  Francuskim. 
  Korfanty wydał Manifest do ludu śląskiego, w którym podkreślił, że stanął na czele powstania jako jego Dyktator  dlatego, ażeby -  wyjaśniał- „ruch ten szlachetny przez zbrodnicze jednostki nie został zamieniony w anarchię”. Manifest ostro zakazywał dokonywania wszelkich gwałtów. Naruszenie bezpieczeństwa i porządku publicznego miało być surowo karane przez sądy polowe powstania. Od godzin porannych  dnia 3 mają rozpoczęły się na całym Śląsku działania i walki zbrojne z Niemcami. Naszych 6 batalionów Grupy Wschód, miały za zadanie zawładnięciem okręgiem przemysłowym Śląska. Mój oddział dowodzony przez ppor Fryderyka Szyndzielorza,    brawurowo zajął  wraz z oddziałem kpt. Pawła Cymsa powiat zabrzański.  Do najbardziej zaciętych walk doszło pod Gliwicami i w Chorzowie. Zginęło kilkunastu powstańców, a kilku dziesięciu zostało mniej lub ciężej rannych. Niemcy mimo dobrego rozeznania w lokalizacji naszych oddziałów dali się w pierwszej fazie walk zaskoczyć i w panice porzucali cenny dla  powstańców  sprzęt  wojskowy, amunicję, a nawet całą baterie dział i pociąg pancerny. Do 20 mają Niemcy wycofali się z terenów  Śląska w kierunku Odry skąd oczekiwali pomocy od swojego rządu.         Od 11 do 20  mają, front  zastygł w walkach pozycyjnych. Niemcy, szykując się do kontruderzenia, ściągali wzmocnienia z głębi kraju. Powstańcy także porządkowali szeregi. Nastąpiła reorganizacja dowództw i jednostek liniowych. Tworzono pułki,  a w grupie „Wschód” nawet jedną dywizję. Do starć dochodziło tylko sporadycznie i miały one ograniczony charakter.  Niemcom udało się jednak zająć dogodne pozycje wyjściowe do natarcia w kierunku Góry Św. Anny.  Atak licznych  regularnych jednostek wojsk niemieckich rozpoczął się w nocy 21 mają o godz. 2, 30 . Prawe skrzydło niemieckie nacierało wzdłuż prawego brzegu Odry, zmierzając do obejścia Góry Św. Anny od południa. Lewe skrzydło podążało wzdłuż szosy Gogolin – Strzelce. Zacięty opór stawiały pułki dowodzone przez Franciszka Rataja i Walentego Fojkisa. Niemcy dysponowali jednak sporą przewagą ogniową i liczebną i około godz. 13 opanowali Górę Św. Anny.   Nasze dwa odziały Grupy „Wschód” .już wcześniej, bo około 17 mają zostały przegrupowane pod Zdzieszowice i Strzelce, gdzie zajęły pozycje odwodowe w liczbie około 600 bojowników, które miały wspomagać Grupę Północ w zdobyciu pozycji niemieckich pod Górą Św. Anny, a po otoczeniu ich wojsk rozlokowanych na Górze Św Anny odbić ją z rąk niemieckich. Rozgorzały bardzo zacięte walki, w których inicjatywa przechodziła w krótkim czasie z rąk do rąk. 24 mają mój oddział walczył w okolicach Zdzieszowic, a potem w połączeniu z innymi mniejszymi oddziałami skierował się na zdobytą przez Niemców Leśnicę,  skutecznie zatrzymując kontr ofensywę niemiecką,  utrzymując dobre pozycje strzeleckie wspomagane ogniem 4 karabinów maszynowych. 24 maja w nocy dostałem postrzał  w biodro, w czasie odpierania kolejnego kontrataku niemieckiego, czego najpierw nie zauważyłem, ale z czasem , po silnym krwotoku straciłem  przytomność. Przeniesiono mnie do punktu  opatrunkowego w Licheni,  gdzie po założeniu opatrunku i odzyskaniu przytomności przewieziono minie do szpitala w Gliwicach. W czasie silnego natarcia przeważających i dobrze uzbrojonych wojsk niemieckich, nasze straty w poległych i ciężko rannych były bardzo duże. Zginęło wielu moich kolegów z oddziału, ale Niemcy nas nie pokonali. Ponieśli bardzo duże straty w ludziach i sprzęcie.  Ich bezskuteczne silne ataki zostały zatrzymane na rubieżach wzdłuż prawo brzeżnej Odry i musieli zapomnieć o wdarciu się w przemysłową część Śląska. Jeszcze w szpitalu dowiedziałem się o zakończeniu powstania i o podziale Śląska, oraz o tym , że mój powiat tarnogórski został przyznany Polsce. Jako młody człowiek, czułem się zwycięzcą. Cieszyłem, się że przeżyłem, jako jeden z  nielicznych z naszego oddziału bojowników rozpoczynających walkę o niepodległy Śląsk z okupantem pruskim. Pytasz, czy czułem się bohaterem? Powiem ci, że nie. Po prostu my młodzi Ślązacy nie mieliśmy innego wyjścia. Pozostało nam, albo bezrobocie i głodowanie, albo śmierć od kuli niemieckiego policjanta, podczas jakiejś  demonstracji. Lub też groziło nam przymusowe wcielenie do armii pruskiej prowadzącej wojny zaborcze. Nie. To nie było bohaterstwo. To po prostu była nasza jedyna szansa na godne i ludzkie przeżycie w swojej krainie śląskiej.                                                                                            
   Z żoną Marią z bełsznickich Juzków dochowali się  piątki dzieci, z których kilku miesięczna Elżbietka zmarła z głodu w obozie hitlerowskim w 1940 r.
 Augustyn Poloczek zmarł w Osinach 10 sierpnia 1979 roku. Był wielokrotnie odznaczany. Za obronę Góry Św. Anny – okolicznościowym  odznaczeniem, był Kawalerem Krzyża Powstańczego. Awansowany na st. podporucznika - odznaczony Krzyżem Kawalerskim i Krzyżami Zasługi. Przyjaciel śp. gorzyckiego ks. prałata Jana Rzepki. Pochowany na cmentarzu w Gorzycach.

  Na dołączonym zdjęciu, Augustyn Poloczek z wnukami. Na ręce trzyma wtedy najmłodszą ukochaną wnuczkę Joasię obecnie dyrektorkę Przedszkola w Gorzycach.
 
                        Wspomnienia Augustyna Poloczka spisał jego zięć Henryk Tomala. 



 

Polub Nas na Facebooku